Nepal, jak ciepło niosę cię w moim sercu…
Gdy pobyt w Tso Pema (Rewalsar, Himachal Pradesh) dobiegał końca, poczułam gotowość, by w końcu wyruszyć w podróż do Nepalu. Ze względu na ograniczony
budżet postanowiłam pojechać autobusem, zaczęłam więc szukać połączenia. Czekała mnie długa podróż — około 30 godzin, w tym nocna podróż autobusem między Mandi a Delhi. Mandi to większa miejscowość w okolicy, która stanowi punkt przesiadkowy i z którego łatwo dotrzeć do innych ważnych miejsc, takich jak Manali, Dharamsala, Delhi i inne.
Czas w Tso Pema był najpiękniejszym jaki przeżyłam w trakcie trwania całej indyjsko-nepalskiej pielgrzymki, ale o tym opowiem w innym poście. Niemniej jednak, byłam gotowa na kolejną podróż. Wsiadłam do autobusu w Rewalsar, gdzie towarzyszył mi starszy mnich w drodze do Mandi. Choć nie rozmawialiśmy w tych samych językach to, pomógł mi zapytać odpowiednich osób o autobus do Delhi. Rozstaliśmy się życząc sobie wzajemnie pomyślności.
Nocne autobusy są dość popularnym środkiem transportu w Indiach, i często oferowane przez prywatne firmy – a to oznacza dobry standard, takie mam doświadczenie z Himachal Pradesh.
Po długiej nocy, w końcu dotarłam do Delhi, gotowa na kolejny autobus do Nepalu, na który juz wcześniej miałam zarezerwowany bilet. Jednak po przyjeździe do agencji turystycznej w Majnu ka Tilla, dzielnicy tybetańskiej, dowiedziałam się, że obcokrajowcy nie mogą podróżować tym konkretnym autobusem. Agencja starała się pomóc, oferując alternatywną opcję Indyjskiego Rządowego Autobusu, jednak ta to musiałam poczekać jeszcze jeden dzień.
Dla jasności — lot z Indii do Nepalu jest znacznie prostszą opcją!
Zdecydowałam się zostać na noc w Delhi i poczekać na kolejny przejazd. Znalazłam prosty gościniec, prowadzony przez klasztor, który miał akurat wolny pokój. W znajdującej się tam restauracji trwało akurat śniadanie, które obejmowało smaczne tradycyjne tybetańsko-indyjskie śniadanie. Ulokowałam się w pokoju, najadłam i odpoczęłam.
Majnu ka Tilla to mała dzielnica, zamieszkana głównie przez Tybetańczyków, ale także Buthanczyków i Nepalczyków. Wiele młodych Indusów uwielbia to miejsce, gdzie przychodzą próbować nowych smaków kuchni tybetańskiej, takich jak pierożki momo czy thukpa. To także doskonałe miejsce, by doświadczyć kultury tybetańskiej dzięki sklepom z rękodziełem i małym świątyniom.
Są tam również nowoczesne, zachodnie kawiarnie, które w cielawy sposób łączą obie kultury – loved it!
Następnego ranka wyruszyłam, w poszukiwaniu taksówki. I skończyłam na targowaniu się z jednym z hindusów około pięćdziesiątki. Często taksówkarze podnoszą ceny dla obcokrajowców dwukrotnie lub trzykrotnie, ale wiedziałam, że podróż powinna kosztować około 200 rupii. Zaproponował 300, tłumacząc, że jestem pierwszym klientem dnia. Zgodziłam się. Przyjechał swoim minibusem i ruszyliśmy w stronę stacji. Po dotarciu na miejsce, podziękowałam mu i wręczyłam 500 rupii. Ku mojemu zdziwieniu, nie oddał reszty, mówiąc: „Brak reszty, brak reszty”. Zasugerowałam, byśmy spytali na informacji stacji o pomoc. Powiedział „nie, nie, nie trzeba” i udało mu się znaleźć resztę dla mnie, a ja nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, nazywając go „kanciarzem”, zamykając drzwi. Czasami te małe sztuczki to część doświadczenia w Indiach, gdzie lokalni mieszkańcy próbują zdobyć dodatkowe pieniądze…
Na dworcu autobusowym udałam się do kasy, by kupić bilet, tylko po to, by dowiedzieć się, że autobus jest w pełni zabukowany. Miałam poczekać, mimo że poczułam lekki stresik, głębiej nie byłam zbytnio zmartwiona. Zaufałam, że w Indiach, jeśli coś ma się wydarzyć, to się wydarzy. Wzięłam głęboki oddech i zrelaksowałam się. Niemniej jednak, polecam zarezerwować bilet z wyprzedzeniem przez tę stronę!: https://dtc.delhi.gov.in/dtc/delhi-kathmandu-bus-service
Pracownicy w biurze byli niezwykle pomocni i po pewnym czasie udało mi się zdobyć bilet, a serce zabiło mi radośnie. Tak! W końcu byłam w drodze do Katmandu, gotowa stanąć przed majestatyczną stupą Boudhanath… ciag dalszy nastąpi.